Drodzy Bracia i Siostry!

Wielu świętych mężów i niewiast zapisało się złotymi zgłoskami w historii naszej ojczyzny. Byli wśród nich biskupi, jak wspominany w zeszłym tygodniu św. Wojciech, oraz duszpasterze, a zarazem ludzie nauki, jak św. Jan Kanty. Byli ludzie prości, jak św. Karolina Kózkówna, oraz koronowane głowy, jak święta królowa Jadwiga. Był wreszcie pasterz, biskup, na którego grobie złożono wieniec ze wstęgą opatrzoną znamiennym napisem: „Niekoronowanemu Królowi Polski – Stefanowi kardynałowi Wyszyńskiemu”.

Oczekujemy aktu jego beatyfikacji, który ma nastąpić już niebawem. Ma to być jedno z najważniejszych wydarzeń tego roku, mające wymiar zarówno społeczny, jak również duchowy. Z okazji tego rodzaju wydarzeń zwykło się w Kościele czynić odpowiednie przygotowania. W naszym sanktuarium mamy odpowiednią ku temu „platformę liturgiczną”: Nieustanną Nowennę.

Co tydzień gromadzimy się tutaj, aby zanosić przed oblicze Matki Bożej Tuchowskiej, Matki Bożej Nieustającej Pomocy nasze podziękowania i prośby. Biorąc pod uwagę szeroki kontekst nadchodzących uroczystości: sytuację na świecie, w Kościele, w naszej ojczyźnie, zaprawdę jest o co prosić, jest również za co dziękować. Poznanie kardynała Stefana Wyszyńskiego może nam dodać otuchy wobec aktualnych zagrożeń, może napełnić nasze serca radością, bo zyskujemy potężnego orędownika i nauczyciela.

Stefan Wyszyński dzieciństwo spędził na granicy Mazowsza i Podlasia, w czasach gdy ta część Polski znajdowała się pod zaborem rosyjskim. Urodził się trzeciego sierpnia 1901 roku w rodzinie wiejskiego organisty w Zuzeli nad Bugiem. Bardzo wcześnie, bo w wieku 9 lat, stracił ukochaną matkę. Nosił potem jej obraz nieustannie w sercu, a jej nauki zaowocowały osobistą dyscypliną i szacunkiem do drugiego człowieka. Wielką naukę pobożności pobierał również u swojego ojca, obserwując, jak spędzał czas na modlitwie, klęcząc na zimnej posadzce kościoła. Ten mocny fundament w osobistej formacji bardzo mu się przydał. Czasy bowiem były niespokojne. Przyszedł na świat, gdy o polskość trzeba było walczyć. Do gimnazjum chodził tuż przed I wojną światową i w jej czasie. Związał się wtedy z harcerstwem. Jego drużyna, im. Tadeusza Kościuszki, nawiązała nawet kontakt z Polską Organizacją Wojskową założoną przez Józefa Piłsudskiego, za co został, gdy rzecz wyszła na jaw, ukarany przez Niemców chłostą.

Gdy wojna dobiegała końca, podjął decyzję wstąpienia do seminarium duchownego we Włocławku. Było to początkowo tzw. niższe seminarium, czyli szkoła średnia dla młodych mężczyzn. Maturę zdawał w maju 1920 roku, gdy nasza ojczyzna stanęła ponownie w obliczu wielkiego zagrożenia, jakim była ofensywa wojsk bolszewickich. Wielu jego kolegów wstąpiło wtedy do wojska. On sam musiał się w tym czasie leczyć. Zapadł bowiem na gruźlicę w wyniku niedożywienia i przebywania w niedogrzanych pomieszczeniach.

Ta choroba towarzyszyła mu przez cały okres seminarium. Jeszcze podczas święceń był tak słaby, że obawiał się, iż nie będzie mógł wstać po obrzędzie prostracji, czyli leżenia krzyżem w czasie śpiewania litanii do Wszystkich Świętych. „Z takim zdrowiem to chyba raczej trzeba iść na cmentarz, a nie do święceń” – zauważył wtedy z przekąsem zakrystian. To był rok 1924. Nasz neoprezbiter odprawił swoją pierwszą Mszę św. w kaplicy Matki Bożej na Jasnej Górze. Jej powierzył swoje kapłaństwo, modląc się, by mógł przynajmniej przez rok posługiwać. We wrześniu tego roku udał się jeszcze do Lichenia, by u stóp Matki Bożej nabrać nieco sił. W tym czasie objawy choroby ustąpiły. Ks. Stefan Wyszyński został uzdrowiony przez Matkę Najświętszą.

Już w seminarium rozpoznano ogromny potencjał intelektualny ks. Stefana Wyszyńskiego. W październiku 1925 roku biskup włocławski Stanisław Zdzitowiecki wysłał go na dopiero co powstały (w 1918 r.) Uniwersytet Lubelski (nazwę KUL uzyskała ta uczelnia w 1928 roku). Ks. Stefan chciał studiować nauki społeczne, ale za poradą ks. Stefana Szymańskiego, dawnego profesora seminarium włocławskiego, zajął się prawem kanonicznym. Obydwie te dziedziny zresztą interesowały go na równi podczas studiów, co dało mu solidne podstawy do późniejszej działalności. A była ona zróżnicowana. Ks. Wyszyński nie był bowiem przykładem naukowca nie widzącego świata poza swoimi badaniami. Wszystko wykorzystywał dla lepszej działalności duszpasterskiej. 

Po studiach, zakończonych doktoratem, udał się w podróż studyjną do państw Europy zachodniej, by poznawać stosunki społeczne panujące w tych krajach. Poznawał odpowiedź Kościoła na istniejące problemy. Zapoznawał się z działalnością Akcji Katolickiej, chrześcijańskich stowarzyszeń i związków zawodowych. Doświadczenia w ten sposób zdobyte wykorzystał podczas swojej pracy we Włocławku, gdzie był wikarym w parafii katedralnej.

Miasto to było wówczas ważnym ośrodkiem gospodarczym w Polsce. W 1929 roku wybuchnął zaś na świecie potężny kryzys gospodarczy, który w dużej mierze dotknął również naszą ojczyznę. Byt materialny wielu robotników został zagrożony. Ks. Wyszyński upatrywał źródła kryzysu nie w „chwilowym załamaniu koniunktury gospodarczej”, jak głosiło wielu ekonomistów, ale w braku norm etycznych w ekonomii. Nie poprzestawał jednak na rozważaniach teoretycznych, ale rzucił się w wir działalności społecznej mającej na celu obronę praw robotników. Wszedł w ścisłą współpracę z chrześcijańskimi związkami zawodowymi. Wspierał ich działalność przez wykłady, podbudowę teoretyczną działalności związkowej, działalność mediacyjną z pracodawcami, ale również finansowo, gdy m.in. ofiarował na budowę domu związkowego sporą kwotę pieniędzy przekazaną mu na leczenie pozostałości gruźlicy.

Nie był mu również obojętny los rolników. Widząc upośledzenie materialne wsi, opowiadał się za przeprowadzeniem reformy rolnej, za parcelacją wielkich majątków ziemskich. To tylko mały wycinek z ogromnej palety jego zaangażowań i funkcji, które w tym czasie pełnił.

Po wybuchu II wojny światowej musiał uciekać z Włocławka. Znajdował się bowiem na liście księży przeznaczonych do eksterminacji, którą zawczasu przygotowali hitlerowcy. Najpierw ukrywał się w domu swojego ojca we Wrociszewie. W tym trudnym dla siebie czasie ponowne zawierzał swój los Matce Najświętszej, modląc się żarliwie w tamtejszym kościele parafialnym. Gdy tylko nadarzała się ku temu okazja, podejmował jednak także działalność duszpasterską, zajmując się poszkodowanymi wojną rodakami. Większa część jego losów wojennych była jednak związana z Laskami pod Warszawą, gdzie został kapelanem sióstr i katechetą ociemniałych dzieci. Znał ten ośrodek jeszcze z czasów międzywojennych, a kontakt z matkę Różą Czacką i ks. Władysławem Korniłowiczem odcisnął na jego życiu niezatarte piętno. Ks. Stefan Wyszyński został również 1944 roku kapelanem tamtejszego oddziału AK, a w czasie powstania warszawskiego sprawował opiekę duszpasterską w szpitaliku powstańczym, a czasami nawet asystował przy operacjach. Wszystkich umacniał swoją niezachwianą wiarą i niezachwianym spokojem.

Po wyparciu Niemców z Włocławka przystąpił energicznie do odbudowy seminarium duchownego. Już w kwietniu 1945 roku mogły się tam odbywać wykłady. Z powodu braku kapłanów spełniał jednocześnie obowiązki wikarego w jednej parafii i proboszcza w dwóch innych. Żył niezwykle skromnie i pracował niezwykle intensywnie.

Gdy został biskupem lubelskim, miał zaledwie 45 lat. Z naszej perspektywy możemy powiedzieć, że miał za sobą dopiero połowę życia, a przecież tak wiele już się w nim dokonało. Wielu z nas kapłanów życzyłoby sobie mieć tak piękny życiorys. Te ponad czterdzieści lat było jednak dopiero „przygrywką” do wielkich rzeczy, które miały się dokonać. Już w tym momencie można dostrzec w życiu tego człowieka ewidentne interwencje Matki Bożej, której później zawierzył cały naród polski. Bardzo świadomie powierzył jej swoje życie po śmierci ziemskiej matki. Ona również ujęła go za rękę, by przeprowadzić go przez próg ogromnej odpowiedzialności: nie tylko za lokalny Kościół, ale wkrótce również za cały naród.

o. Tomasz Jarosz CSsR