Ukochani w Chrystusie Panu Siostry i Bracia!

Tarcza herbowa prymasa Stefana kardynała Wyszyńskiego jest podzielona na trzy części, podobnie jak postawiona w pionie flaga Czech. W górnym trójkącie znajduje się wizerunek Matki Bożej Jasnogórskiej. Głowy postaci Maryi i Dzieciątka nie są zwieńczone koronami, bo jak to ujął Prymas, zbyt uboga jest obecnie Polska, by jej Królowa miała chodzić w koronie. Dolna część tarczy, podzielona jeszcze na dwie części, zawiera po lewej stronie lilie na niebieskim tle – symbol kapituły gnieźnieńskiej oraz, po prawej stronie, głowę św. Jana Chrzciciela na misie – symbol katedry warszawskiej. U dołu tarczy herbowej znajduje się wstęga z napisem „Soli Deo” – tylko Bogu. Tę dewizę bp Wyszyński tłumaczył następująco: Tego wyboru dokonałem w dziecięcej wierze, iż człowiek śmiertelny najskuteczniej życie swoje spędza w łączności z Tym, który nie umiera. Jeśli ku Bogu kieruje swoją dobrą wolę, choćby słabą, w Nim znajduje wszystko, co było przedmiotem jego trudów, wysiłków, osiągnięć czy przegranych całego życia

Zaufanie Bogu, zaufanie Matce Najświętszej, w połączeniu z niewątpliwymi walorami osobowościowymi oraz dotychczasowymi dokonaniami, skierowało na niego wzrok prymasa odrodzonej Polski kardynała Augusta Hlonda. Warto by w Tym miejscu powiedzieć parę słów na jego temat.

Pochodził z Górnego Śląska. Wychował się w licznej rodzinie robotniczej. Jego powołanie kształtowało się w zgromadzeniu zakonnym salezjanów. Był autorem reorganizacji struktury kościelnej w odrodzonej Polsce oraz inicjatorem licznych dzieł mających na celu skuteczne głoszenie Ewangelii i polepszenie bytu rodaków. Znakiem troski o nich było założenie Rady Społecznej przy Prymasie Polski, do której w 1937 roku zaprosił ks. Stefana Wyszyńskiego. Od tej pory ich losy splotły się ze sobą. Spajała ich prawdopodobnie również żarliwa pobożność maryjna. Gdy więc po II wojnie światowej, a przed przeczuwaną nową niewolą przygotowano Akt poświęcenia się narodu polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi, stary prymas nie miał wątpliwości, kto ma wygłosić okolicznościowe kazanie na wałach jasnogórskich. 

Ks. Wyszyński był wtedy dopiero świeżo upieczonym biskupem, najmłodszym w episkopacie, a przecież już dwa lata po tym wydarzeniu umierający prymas wysłał do papieża sekretny list z krótką wskazówką: Moim następcą – biskup Wyszyński. Być może w tamtym czasie w uszach nominata brzmiały słowa poprzednika, tj. właśnie kard. Hlonda: Walczcie z ufnością. Pracujcie pod opieką błogosławionej Maryi Dziewicy. Zwycięstwo wasze jest pewne. Niepokalana dopomoże wam do zwycięstwa. Wydawało się ono jednak wtedy tak bardzo odległe…

Na początku 1949 roku nowy prymas wstępował do swoich nowych stolic: Gniezna i Warszawy, w zgliszcza zrujnowanych katedr, w kraju pozbawionym wszelkich nadziei. W 1946 roku sfałszowano referendum, w 1947 sfałszowano wybory do sejmu, a ogłoszona w wyniku ustawy sejmowej amnestia stała się okazją do całkowitego rozbicia opozycji niepodległościowej. 

Zapanował brutalny terror, na samego zaś prymasa już podczas jego podróży na ingres przygotowano zamach. Szybko się okazało, że nowe władze postanowiły zniszczyć Kościół w Polsce. Zerwano konkordat ze Stolicą Apostolską, inwigilowano zakony, stowarzyszenia kościelne, przejmowano wydawnictwa kościelne, odbierano zakonom szkoły, szpitale, usuwano katechetów i lekcje religii ze szkół. Przejęto wreszcie największą kościelną organizację charytatywną – Caritas. Prymas protestował, słał memoranda. Doprowadził do powstania w sierpniu 1949 roku rządowo-kościelnej komisji mieszanej dla rozwiązywania trudnych spraw. Uważał, że należy rozmawiać, bo wychodził z założenia, że Kościół przecież nie pragnie władzy politycznej i nie chce być w tym względzie konkurentem dla kogokolwiek. Władza komunistyczna jednak miała zupełnie inny zamiary: planową i masową ateizację społeczeństwa. Postanowiła przy tym rozbić również Kościół od środka, tworząc stowarzyszenie katolików PAX, współpracujące z komunistami, czy popierając ruch tzw. księży patriotów. Ostatecznym ciosem miało być wreszcie pozbawienie Kościoła niezależności finansowej przez odebranie mu wszelkich dóbr. 

Prowadzono również zakrojone na szeroką skalę prześladowania duchowieństwa. Uwięziono, a następnie torturowano biskupa Czesława Kaczmarka, uwięziono pod fałszywymi zarzutami wielu księży. Prymas uparcie dążył jednak do porozumienia, szedł na ustępstwa. Jego postawa była mocno krytykowana w kraju i za granicą, ale dzięki temu Kościół w Polsce, pomimo wielu strat i prześladowań, nie został przecież rozbity, uniknął losu Kościołów z innych krajów socjalistycznych.

Nadszedł jednak moment, kiedy trzeba było wreszcie powiedzieć zdecydowane „Nie!”. Czara niegodziwości władz się przebrała, gdy uzurpowały one sobie prawo do wyboru biskupów. 8 maja 1953 episkopat Polski postanowił, że prymas wystosuje do władz słynny memoriał znany pod nazwą Non possumus (Nie możemy); nie możemy się zgodzić na tak daleko idące ustępstwo, oznaczające de facto całkowite podporządkowanie Kościoła państwu. Memoriał ten zawierał obszerną analizę stosunków państwo – Kościół z podkreśleniem niezliczonych krzywd i niesprawiedliwości, jakich Kościół doznał od komunistycznej władzy. Zamykały go zaś słowa: Rzeczy Bożych na ołtarzach cezara składać nam nie wolno! Non possumus! Słowa te nawiązywały do historii 49 męczenników, którzy w czasach cesarza Dioklecjana oddali życie za możliwość sprawowania Najświętszej Ofiary. Również dla już biskupa (w tym czasie już także kardynała) Stefana Wyszyńskiego wybiła godzina męczeństwa. Za jawny opór wobec władzy został aresztowany i, bez sądu, osadzony w więzieniu; ściśle mówiąc, w kilku po kolei więzieniach.

Jego droga krzyżowa wiodła przez cztery stacje: Rywałd, Stoczek Warmiński, Prudnik i Komańczę. W dwóch tych pierwszych miejscach uwięzienia warunki bytowania były bardzo złe. W Stoczku Warmińskim wilgotność powietrza była tak duża, że prymas codziennie budził się w mokrej pościeli. Do tego przejmujące zimno, całkowite odizolowanie od świata, ciągła inwigilacja niejednego przyprawiłyby o szaleństwo lub przynajmniej załamanie i kapitulację. 

W takich właśnie okolicznościach zwrócił się o pomoc do Matki Bożej. Pisał: Pragnę przez Ciebie, z Tobą, w Tobie i dla Ciebie stać się niewolnikiem całkowitym Twojego Syna, któremu Ty, o Matko, oddaj mnie w niewolę, jak ja Tobie oddałem się w niewolę. Bronił się przy tym przed jakąkolwiek myślą o odwecie: Nie zmuszą mnie niczym do tego, abym ich znienawidził. I dalej: Czy może być inny stosunek kapłana do swoich prześladowców? Przecież oni też muszą się zbawić, muszą doznać miłości i łaski Bożej… 

W takich warunkach spędził cały rok. Bardzo podupadł na zdrowiu. Przeniesiono go więc najpierw do Prudnika na Śląsku, a następnie do Komańczy w Bieszczadach. Warunki życiowe poprawiły się. Ks. prymas miał wreszcie dostęp do prasy, wiedział, co się dzieje na świecie, mógł spokojniej pracować. W Komańczy zamieszkał w klasztorze sióstr nazaretanek. Nareszcie mógł oddychać atmosferą wspólnoty oddanej Bogu. 

Jeszcze w Prudniku, zorientowawszy się, że miejsce jego odosobnienia znajduje się niedaleko Głogówka Śląskiego, a więc miasta, gdzie przebywał na wygnaniu podczas „potopu szwedzkiego” król Jan Kazimierz, ks. kardynał Wyszyński wpadł na pomysł odnowienia jego słynnych ślubów lwowskich, mając na uwadze ówczesną trudną sytuację naszego narodu, niewiele lepszą niż w czasie szwedzkiego najazdu. W międzyczasie umarł Stalin, umarł też Bolesław Bierut. Gdy następowała odwilż polityczna, w maju 1956 roku powstawał tekst Jasnogórskich Ślubów Narodu. 26 sierpnia śluby złożono na Jasnej Górze – jeszcze w nieobecności prymasa, ale jego uwolnienie nastąpiło wkrótce potem. Ks. prymas Stefan kardynał Wyszyński stawał na progu nowego etapu pracy. Skończył się czas przymusowych „rekolekcji”…

Powrócił do swojej stolicy jako jedyny spośród aresztowanych najwyższych hierarchów Kościołów we wschodniej Europie; zapewne dlatego że był potrzebny władzy w obliczu niepokojów społecznych 1956 roku. Ale był potrzebny dlatego, że miał ogromny autorytet społeczny, a zdobył go właśnie dzięki swej nieugiętej postawie. Niemniej walka komunistów z Kościołem nie ustała. Władysław Gomułka po początkowych pojednawczych gestach wycofał się z wszelkich obietnic w stosunku do ludzi wierzących i wrócił do dawnej polityki prześladowań, planowej ateizacji i laicyzacji społeczeństwa. Właśnie w roku uwolnienia prymasa wprowadzono ustawę o dopuszczalności zabijania dzieci nienarodzonych. On natomiast wezwał naród do dzieła odnowy. 

Ruszyła Wielka Nowenna Tysiąclecia – program duszpasterski, który miał systematycznie, przez kolejnych dziewięć lat, wprowadzać w życie postanowienia ślubów jasnogórskich. Prymas ponownie wybrał Polakom za przewodniczkę Matkę Boską Częstochowską. Kopia jej obrazu, namalowana przez potomka Szwedów profesora Leonarda Torwirta, pobłogosławiona przez papieża Piusa XII, ruszyła w pielgrzymkę po kraju. Prymas oparł się na zdrowych fundamentach wiary polskiego ludu. Lud zaś odpowiedział tłumnie w każdym miejscu nawiedzenia, nie zwracając uwagi na przeszkody i szykany. W roku uroczystości milenijnych nie było już wątpliwości, kto wygrał batalię o duszę narodu. Zwyciężył Chrystus i Jego Matka. Nie było również wątpliwości, kto jest największym autorytetem dla milionów Polaków.

Czas Wielkiej Nowenny obfitował w bardzo ważne wydarzenia kościelne. W latach 1962–1965 obradował Sobór Watykański II. Przewodniczyli mu nowi, święci papieże Jan XXIII oraz Paweł VI. Obydwaj bardzo sobie cenili kardynała Stefana Wyszyńskiego. Jego głos był wyraźnie słyszany wśród ojców soborowych, gdy zabierał go w najistotniejszych dla Kościoła sprawach. Upomniał się o cześć oddawaną Najświętszej Maryi Pannie, i to głównie interwencjom jego oraz innych delegatów polskiego episkopatu zawdzięczamy tytuł Matki Kościoła przyznany Najświętszej Maryi Pannie. Przez naszych hierarchów przemówiło dziecięce przywiązanie do Maryi i wiekowa mądrość naszego narodu. 

Był jeszcze jeden fakt, który nawet dziś wydaje się wyznaczać standardy stosunków między narodami. Chodzi o orędzie polskich biskupów do ich niemieckich współbraci, zakończone niezwykle ważnym zdaniem: Udzielamy wybaczenia i prosimy o nie. Dzisiaj przebrzmiały już echa II wojny światowej, odeszła już ona w daleką przeszłość, ale wtedy była jeszcze bardzo żywa. Dlatego był to dla wielu – także katolików – bardzo kontrowersyjny gest, choć przecież na wskroś chrześcijański. W ten sposób został spełniony ostatni warunek, żeby z czystym sercem otworzyć się na działanie Ducha Świętego, który miał przemienić oblicze „tej ziemi”: warunek przebaczenia.

Duch Święty „wieje, kędy chce”. Przemienia świat, powołując ciągle nowych proroków i „mocarzy ducha”. Prymas Stefan Wyszyński otrzymał już w latach 60. wielkie wsparcie w osobie młodego arcybiskupa krakowskiego Karola Wojtyły. Płonne okazały się nadzieje ówczesnego kierownictwa partii, żeby osłabić Kościół w Polsce rywalizacją tych dwóch mocnych osobowości; właśnie dzięki tym nadziejom komuniści zatwierdzili nominację biskupią Wojtyły (bo takie uprawnienia mieli). Podobnie jak przez oślicę Balaama, przemówił przez nich Bóg, dopuszczając do posługi tego, który miał dać istotny przyczynek do upadku komunizmu w Europie.

Wiemy, że prawdziwą wolność daje Bóg, a człowiek powinien się nieustannie nawracać. W myśl tego Prymas nie poprzestał na akcji przygotowań do milenijnych obchodów 1966 roku. Wyznaczył program stałej pracy nad nawróceniem naszego narodu, który nazwał krucjatą miłości. Jego punkty nawet jeszcze dziś mogą być dla nas drogowskazem oraz materiałem do rachunku sumienia.

Przez Polskę przetaczały się kolejne wystąpienia robotników: na Wybrzeżu w 1970 r. i wreszcie w całej Polsce w 1980 roku. Ks. Prymas wspierał ich, ale również pouczał. Starał się nie dzielić, ale łączyć. Również za jego przyczyną w wielkim mozole budowana była droga, którą później miały podążać inne narody Europy wschodniej. Doczekał się wreszcie wielkiego znaku od Boga. Było nim wybranie na papieża jego współpracownika kardynała Karola Wojtyły. Z wielkim wzruszeniem i radością padł mu w objęcia, gdy na Placu Świętego Piotra składano papieżowi zwyczajowy hołd. Mógł wtedy jak Symeon powiedzieć: Teraz, o Panie, pozwól odejść swemu słudze w pokoju. Faktycznie, siły dobiegającego powoli osiemdziesiątki kardynała powoli się wyczerpywały. Ale nawet na łożu śmierci, walcząc z bólem, pracował dla dobra swojej ojczyzny i świata, modląc się za zranionego w zamachu papieża.

Tutaj kończy się moja biograficzna opowieść o wielkim Prymasie Tysiąclecia. Jego życie jest dla nas wyraźnym znakiem opatrzności Bożej. Wiele rzeczy się już dokonało, i powinniśmy być za nie wdzięczni: obronienie katolicyzmu w Polsce, pogłębienie wiary rodaków, zapobieżenie przelaniu bratniej krwi, upadek komunizmu. Pan Bóg dał nam go również, abyśmy jeszcze bardziej zawierzyli Chrystusowi i bez lęku oddali się pod opiekę Jego Najświętszej Matce. Soli Deo et Mariae. Amen

o. Tomasz Jarosz CSsR